niedziela, 30 czerwca 2013

WAŻNE

 Gdy zaczęłam pisać to opowiadanie postanowiłam, że nigdy go nie zawieszę, ale doprowadzę do końca. Wybaczcie, ale nie dałam rady. Oficjalnie blog zostaje ZAWIESZONY aż do odwołania. Może najdzie mnie i coś naskrobię - nie obiecuję.
 Na moją decyzję wpłynęło wiele czynników. Jednym z nich jest fakt, że po prostu straciłam serce do tej pary. Aktualnie na tapecie jest Klaroline i Faniki Potterowskie. No cóż, na dzień dzisiejszy się wypaliłam. Znając życie to tu wrócę, nie wiem kiedy, może za miesiąc, pół roku?
 Zdałam sobie sprawę, że operuję bardzo ubogim słownictwem i mój styl pisanie jest na etapie przedszkolnym. Przeczytałam wszystkie rozdziały jeszcze raz i doszłam do wniosku, że mało co się trzyma.
 Mam przyjaciółkę, która zawsze zachęcała mnie żebym nie rezygnowała, nie poddawała się. Dotyczyło to nie tylko pisania. Teraz wyjeżdża na stałe do Irlandii a mnie brakuje bodźca.
 Możecie zostawiać informacje o nowych rozdziałach na waszych blogach. Będę zaglądała tutaj co jakiś czas i komentować wasze nowe rozdziały ;-)

Enjoy! I do zobaczenia ;*

niedziela, 23 czerwca 2013

Rozdział XV



- Zuzia… Zuzanno… Piotr do cholery… Kaspiana od… pomóżcie. – to chyba głos Łucji. Z wielkim trudem podniosłam powieki, ale spojrzenie i tak miałam zamglone. Widziałam zamazaną twarz mojej siostry i sylwetki kilku innych osób. Po chwili dołączył olbrzymi ból głowy. Zacisnęłam zęby i spróbowałam się podnieść.

- Ani mi się waż. – powstrzymał mnie stanowczy głos Anny. Ostatnie, co zapamiętałam, to dotyk czyichś ciepłych, lekko pomarszczonych dłoni.

  ***

Obudziłam się i przeciągnęłam zdrętwiałe kończyny. Okropny sen. Podniosłam rękę, żeby przetrzeć oczy i zamiast dotyku skóry poczułam szorstki bandaż.
Momentalnie podniosłam się do pozycji pionowej. Ogarnęłam mnie panika, gdy spojrzałam na swoją dłoń. Była cała zabandażowana! Nie to jednak było najgorsze. Cały obraz był zamazany. Widziałam tylko zarys, kontury tego, co znajdowało się w pokoju. 

- Kochanie?

Zwróciłam głowę w kierunku, z którego wydobył się głos. Przy łóżku siedziała niska osóbka, której twarzy nie widziałam. Na Aslana, nie widziałam. Na całe szczęście rozpoznałam głos – babcia.

- Co się stało?

- Prawie zostałaś zgwałcona. – powiedziała bez ogródek. – Zdążyliśmy w porę, moje dziecko. Gdyby nie Piotr i Kaspian… nie wiem co by się stało. Nic nie pamiętasz?

- Pamiętam wszystko, aż nie uderzyłam głową w posadzkę.

Złapała mnie za podbródek i zwróciła twarzą do siebie. Zamknęłam oczy, bo od tego niewyraźnego obrazu jeszcze bardziej rozbolała mnie głowa.

- Hm… Pana de Miro wtrącono do więzienia, pomimo że twoi bracia i Kaspian chcieli sami się z nim policzyć. Nie wydano jeszcze wyroku. Natomiast ty, moja droga, leżysz już trzeci dzień. Edmund spekuluje, że masz wstrząśnienie mózgu. Oprócz tego twoja twarz… jest… ma ślady pobicia. Na twojej ręce widnieje długa pręga przecięcia, która ciągnie się od palca wskazującego po przegub. Siedzimy przy tobie na zmianę. Przed pięcioma minutami zmieniłam Kaspiana. Kochany chłopak, czuwał przy tobie całą noc. – posłała mi znaczące spojrzenie. – Piotr odchodzi od zmysłów. Muszę im powiedzieć, że się obudziłaś, żeby się nie martwili. Zaraz wrócę.

Zostawiła mnie samą. Zdarzenia sprzed kilku dni zaczęły docierać do mnie ze zdwojoną siłą. Skuliłam się na samo wspomnienie jego dotyku. Miejsca, których dotykał swędziały, a ja czułam się brudna. Zaczęłam spazmatycznie oddychać i zagryzłam wargę prawie do krwi, żeby nie zacząć płakać. Pomyślałam o Kaspianie, jak musiał się czuć zastając mnie… w takim stanie. Zadałam sobie pytanie: Czy po tym wszystkim, co się wydarzyło, będzie chciał mieć ze mną do czynienia? 

- Dosyć! Nie myśl teraz o tym, weź się w garść… Spokojnie… 

Gdy wypowiedziałam to nagłos, zrobiło to na mnie większe wrażenie i postawiło na nogi.
Mój wzrok wciąż nie nabrał ostrości, o czym świadczyły siniaki zdobyte podczas wędrówki do łazienki. Z wielki trudem do niej dotarłam i napuściłam wody do wanny. Ciepła woda rozluźniła mi mięśnie dając błogie odprężenie, którego w tej chwili tak potrzebowałam. Starałam się o niczym nie myśleć, nie wysuwać pochopnych wniosków. Postanowiłam poczekać.

Po niecałej godzinie wróciłam do pokoju z nieco lepszym nastrojem. W tym czasie, do pokoju wróciła już Anna w towarzystwie Łucji. Piotr uznał, że nie mogą zwalić się do mnie wszyscy naraz, gdyż wpłynie to niekorzystnie na moje zdrowie. Nie protestowałam, nie czułam się na siłach.
Łucja, jako kochana siostra, postanowiła odwrócić moją uwagę od minionych wydarzeń i wypytać mnie o moje relacje z Kaspianem. Nie ukrywała swojej zapalonej ciekawości, co również udzieliło się Annie. 

Nie wiedziałam, co mam im odpowiedzieć. Owszem, kochaliśmy się i znakomicie czuliśmy się w swoim towarzystwie. Problem w tym, że Kaspian nie zadał tego konkretnego pytania. Ogólnie mówiąc: nie byliśmy parą. Zdałam sobie sprawę, że chyba na to za wcześnie.

Po dokładnym omówieniu zachowań Kaspiana względem mnie, życzeniu szybkiego dojścia do siebie i masą uścisków i całusów, przyszła kolej na następnego gościa.
Najpierw wszedł Piotr i wiedziałam, co będzie mnie czekać. Jego głos był zatroskany i zmęczony, jakby nie należał do młodego mężczyzny. Czuł się winny.

- Jak się czujesz?

- Całkiem dobrze, tylko… prawię nic nie widzę, Piotruś. – powiedziałam i po prostu się rozpłakałam. Nie mogłam dłużej tego ukrywać, nie przed nim. Zdezorientowany, przytulił mnie i poczekał aż przestanę płakać. Dopiero wtedy zadał pytanie.

- Ale jak to prawie nic nie widzisz? Co on ci zrobił, na Aslana?

- Odkąd się poznaliśmy, wyraźnie wpadłam mu w oko. – zaczęłam monotonnym głosem. –Pożądanie, będzie trafniejszym określeniem. Jego obleśne spojrzenie było czasami odrażające. – zadrżałam. Mina Piotra wyrażała szok i dostrzegłam w jego twarzy jeszcze większe poczucie winy niż przedtem. – Ignorowałam go, a na lekcjach towarzyszył mi Kaspian, gdy oczywiście mógł. Tę lekcję zaczęliśmy normalnie. Akurat postanowił zrobić mi test, sprawdzić ile się już nauczyłam. Pisząc, nie zwracałam uwagi na to, co robił. Lecz, gdy nagle położył mi dłoń na karku… Zdenerwowałam się… Krzyknęłam na niego i ruszyłam w stronę drzwi, które okazały się zamknięte na klucz. – wzięłam głęboki oddech i wypranym z emocji głosem kontynuowałam. – Zaczął się dobierać, kilka razy mnie uderzył. Moje pierwsze wołanie o pomoc usłyszał Martin. Później nie wiem. W pewnym momencie, dość boleśnie, uderzyłam głową o posadzkę. Wtedy musiałam stracić przytomność. O tamtej chwili boli mnie głowa, a gdy rano się obudziłam… Wszystko widzę zamazane. 
 Nie podniosłam oczu, nie sprawdziłam czy wyraz jego twarzy się zmienił. Zamiast tego zadałam najbardziej nurtujące mnie pytanie: - Co z nim teraz będzie?

- Rada jeszcze nie orzekła, ale mam nadzieję, że zostanie wykastrowany i otrzyma dożywotnią, niewolniczą pracę.Z Kaspianem już się o to postaramy. Nie myśl o tym i odpoczywaj. Wezwę lekarza, żeby sprawdził co wywołało nagłe pogorszenie wzroku.

- Dziękuję.

- A! Jeszcze coś! – zawołał, gdy miał już rękę na klamce. – Rozmawiałem z Kaspianem. Zapytał czy nie miałbym nic przeciwko waszemu związkowi… - i wyszedł, uśmiechając się jak dziecko, które wie, że nie powinno czegoś robić, ale zdaje sobie sprawę, że dorosły i tak go nie ukarze. Po raz pierwszy tego dnia się uśmiechnęłam.

*** 

Kilka minut po jego odejściu do komnaty wszedł Edmund.

- Witaj siostrzyczko. 

- Cześć braciszku, jak wizyta? – zapytałam z przekąsem.

- Wszystko w jak najlepszym porządku. Matiz przystał na naszą propozycję połączenia wojsk w razie wojny. Na dodatek… - mówił, co mu ślina na język przyniosła. Postanowiłam przerwać jego monolog.

- A jak się miewa księżniczka Liliana?

- Myślę, że dobrze… - wymamrotał speszony.

- Może zaprosiłbyś ją do zamku, na przykład na obiad?

- Zuzka, do czego zmierzasz?

- Ja? Do niczego. – uśmiechnęłam się przekornie, z radością obserwując jak jego rumieniec się pogłębia.

- Przestań.
 
- Przecież nic nie robię!
 
- Robisz.
 
- Niby co?
 
- Zuzaaa!!!
 
- No co?
 
- Szybkiego powrotu do zdrowia.
 
- A ty dokąd?!
 
- Wpadnę później, do zobaczenia.
 
- Edziuuu…
 
- Nie. – uciął.
 
- Ale nawet nie wiesz, co…
 
- Nie.
 
I wyszedł. Odczekałam aż ucichną jego kroki i wybuchłam powstrzymywanym śmiechem. Zakochany Edmund to rzadkie i niezwykle zabawne zjawisko.

***

Przez pół godziny siedziałam sama w pokoju i cały ten czas spędziłam wyglądając przez okno. Na zewnątrz świeciło piękne słońce, a na niebie nie było widać żadnej chmurki. Wymarzony lipcowy dzień. Słyszałam śpiew ptaków, szum morza… Jednak myślami byłam daleko stąd, w odległym o kilkaset lat Lamberthof.
 Pomimo, że w Narnii czułam się jak w domu, zaczynało brakować mi niektórych rzeczy z tamtego świata. Tęskniłam za wycieczkami do Londynu, za lodami śmietankowymi, za wygodnymi ubraniami. Przy ostatnim zaśmiałam się cicho. Modowe reformy Łucji przynosiły efekty, ale żeby wszystko dotarło do stylu w jakim się wychowywaliśmy trzeba będzie jeszcze długo poczekać.

Świadomość podstawiła mi obraz rodziców. Czułam ucisk w żołądku i cisnące się do oczy łzy. Ilekroć o nich pomyślałam zaczynałam żałować dokonanego wyboru. W Lamberthof mieszkaliśmy u wujostwa, które niezbyt się nami interesowało, a od mamy czasami dostawaliśmy listy. Na pewno bardzo nas kochała, ale musiała nas zostawić. Nie miałam jej tego za złe, żadne z nas nie miało. Wiedzieliśmy, że w tamtych czasach życie kobiety, której mąż jest weteranem było ciężkie. Rozpoczęła nowe życie, ale zapewniła nam wykształcenie. Byłam wdzięczna…

Z rozmyślań wyrwało mnie pukanie do drzwi.

***

Stałem przed drzwiami jej pokoju i starałem się opanować. Po kilku minutach zebrałem się w sobie i cicho zapukałem we framugę. Cichy, lekko nieprzytomny głos zaprosił mnie do środka. 

Siedziała przy oknie i wyglądała jak siedem nieszczęść. Spoglądała na mnie zamglonym wzrokiem, a ja poczułem jak wielki kamień stacza mi się do żołądka. Ogarnęła mnie wściekłość i ledwo powstrzymałem pierwotny odruch. Miałem ochotę zabić Monteza, chciałem sprawić żeby cierpiał katusze…

- Kaspian? 

Miała słaby i zdenerwowany głos. Szybko do niej podszedłem i objąłem ramionami. Poczułem, że drży, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz i po chwili usłyszałem urwany szloch. Zagryzłem wargę, żeby nie krzyknąć.

Jak mogłem pozwolić żeby tak cierpiała? Czemu go nie powstrzymałem?

Mogłem od razu porozmawiać z Piotrem i zmienić nauczyciela. Nie musiałaby wtedy się z nim męczyć i znosić tych nachalnych i obleśnych spojrzeń. Nie doszło by do wydarzeń sprzed kilku dni, nie pogorszyłby jej się wzrok…

- Ciii… Już dobrze… Jestem przy tobie… Ciiii…

Nie wiem ile to trwało. Może dziesięć minut, może pół godziny… W końcu się uspokoiła i spojrzała na mnie zaszklonymi oczami. Zawsze zachwycał mnie niespotykany kolor jej tęczówek. Czysty, głęboki błękit, który powodował przyśpieszenie serca. Patrząc w jej oczy zatracałem się, jednak teraz… wydawały się zamglone, jakby pokryte mgłą.

Te płacz tak ją wymęczył, że nie była w stanie nawet ustać samodzielnie. Wziąłem ją na ręce i przeniosłem do łóżka. Przykryłem ją kocem i dopiero usiadłem tuż obok. 

- Nie powinnaś się przemęczać. – powiedziałem miękko i pogłaskałem jej policzek. Wtuliła twarz w moją dłoń.

- Przepraszam. To nie mój dzień.

- Nie da się ukryć. Jak twoje oczy?

- Bez zmian.- powiedziała grobowym tonem. Omiotłem spojrzeniem jej twarz. W oczy wyraźnie rzucał się zielono fioletowy policzek i pęknięta warga, a zwykle uśmiechnięte usta były wygięte w podkówkę. Gęste włosy utraciły połysk i zwisały jej długimi strągami po ramionach. 

- Nigdy sobie nie wybaczę, że pozwoliłem mu cię skrzywdzić. – szepnąłem cicho. Otworzyła usta, żeby zaprotestować, więc szybko ją pocałowałem. Jęknęła cicho, gdy pogłębiłem pocałunek. Przejechałem delikatnie językiem wzdłuż linii szczęki i poczułem, że mocniej mnie chwyciła. Po chwili otworzyła oczy i cicho parsknęła. Z radością obserwowałem delikatny rumieniec, który pojawił się na bladych dotychczas policzkach. 

________________________________
 Szybciej niż zamierzałam, ale to chyba dobrze, co? Wyszedł długi, chyba najdłuższy jaki kiedykolwiek napisałam.
 

wtorek, 11 czerwca 2013

Rozdział XIV



- Tutaj jest komnata Zuzki, i do końca korytarza same wolne pokoje. Gdy wejdziesz w ten korytarz, bardzo szybko dostaniesz się do pokoi Kaspiana. Trochę na lewo znajduje się biblioteka. Jest po prostu genialna! Musisz ją zobaczyć. – Łucja ze szczerym entuzjazmem oprowadzała Annę po zamku. Chciała pokazać jej każdy, nawet najmniejszy zakątek. – Pokoje Edmunda i Piotra są w zachodnim skrzydle, moje piętro nad nimi, a ciebie ulokowałam we wschodnim. Z twojego pokoju można oglądać przecudowny wschód słońca!

- Łucjo, spokojnie. Nie minął nawet tydzień, a ty już zasypujesz ją toną nowych wiadomości. Dajże człowiekowi odsapnąć! – zrugałam ją żartobliwie.

Zrobiła usta w podkówkę i kontynuowała „ścieżkę zapoznawczą”. Mała diablica uparła się, aby oprowadzić Annę po całym zamku, by mogła jak najszybciej oswoić się z nowym miejscem.
Westchnęłam tylko ciężko i powlekłam się za nimi. Nie zdawałam sobie sprawy, że zamek jest taki ogromny! W połowie pokoi nawet nie byłam, a o istnieniu większości korytarzy nie miałam pojęcia. Aż dziwne, że jeszcze się nie zgubiłyśmy.

Dwie godziny później padłam zmęczona na łóżko. Nie miałam na nic siły ani ochoty, a za godzinę miałam odbyć lekcję prawa. Przeszedł mnie lekki dreszcz. Na dzisiejszej lekcji miałam być bez Kaspiana, który udał się do Zachodniego Królestwa w celu omówienia traktatu pokojowego. Miałam nadzieję, że uda mu się zażegnać wojnę. Jednak jak na razie, nic na to nie wskazywało.

Łucja wyciągnęła Annę do miasta, pragnąc zakupić dla niej parę „drobiazgów”. Piotr zaszył się w swoim gabinecie, ponieważ trafił mu się wyjątkowo cenny artefakt. Takie błyskotki pochłaniałby go bez reszty i 
odcinał się wtedy od rzeczywistości.

Co do Edmund, nie miałam pewności. Oficjalnie pojechał złożyć wizytę w królestwie Nor-Vorla. Tłumaczył się tym, że w królu Matizie zyskamy sprzymierzeńca, gdy dojdzie do wojny. Prawdę mówiąc to bardziej skory był do rozmowy z jego córką – księżniczką Lilianą. Towarzyszył jej podczas balu i wiele razy wybierał się do niej w odwiedziny. Czułam, że coś się święci, ale moje przypuszczenia potwierdziła Łucja. Szpieg doskonały.

Sytuacja między mną a Kaspianem rozwijała się nad wyraz dobrze. Pomimo, iż nie spędzaliśmy ze sobą każdej wolnej minuty, czułam się szczęśliwa. Nie chciałam by wszystko działo się zbyt szybko, takie tempo 
 w pełni mnie zadowalało.

Zegar na wieży wybił za kwadrans piątą. Podniosłam się zrezygnowana i podeszłam do komody, aby wyjąć podręczniki i notatki potrzebne do lekcji. Przez okno zauważyłam już Monteza, który pośpiesznie wchodził do zamku.
Powoli schodziłam po schodach. Im później dotrę do biblioteki, tym krótsza będzie lekcja. Wiedziałam, że spóźnienie będzie oznaką złego wychowania, ale chciałam ograniczyć kontakt z tym człowiekiem do minimum.

- Witam, wasza wysokość. - ukłonił się i sięgną po moją dłoń by ją ucałować, ale szybkim ruchem chwyciłam nią sukienkę i lekko dygnęłam. – A gdzie król Kaspian?

- Nie będzie mógł nam dziś towarzyszyć. – poinformowałam go sucho.

- Cóż, może następnym razem. – powiedział z udawanym żalem.

W milczeniu przeszliśmy do biblioteki. Rozłożyłam potrzebne przedmioty na stole i czekałam aż zajmie miejsce naprzeciw mnie. Ku mojemu zaskoczeniu, odsunął krzesło tuż obok. Chrząknęłam znacząco. Zignorował mój sprzeciw i przysunął krzesło jeszcze bliżej.

- Zaczniemy od sprawdzenia twojej wiedzy, pani. Przygotowałem dla ciebie krótki test, który pomoże mi ocenić czy możemy iść dalej z materiałem.

Nic nie mówiąc, zabrałam się do pracy. Pytania z reguły nie były trudne, ale trafiło się kilka takich, nad którymi musiałam dłużej się zastanowić. Starałam się nie zwracać uwagi na palące spojrzenie jakim Montez obdarzał moje odsłonięte ramiona; szal uparcie ześlizgiwał mi się z pleców. Po niespełna dwudziestu minutach poczułam na karku rozgrzaną dłoń. Wstałam raptownie obrzucając go wściekłym spojrzeniem.

- Cóż to miało znaczyć?! – wykrzyknęłam. Nie potrafiłam opanować drżenia głosu, więc w ogóle się nie przestraszył. Podszedł tylko bliżej mnie z kpiącym uśmieszkiem na ustach. Serce podskoczyło mi do gardła.
Nic nie opowiedział. Szedł w moją stronę z lubieżnym wyrazem twarzy, więc podbiegłam do drzwi. Ze strachem i rozpaczą zorientowałam się, ze są zamknięte. Na klucz.

- Tego szukasz? – podniósł na wysokość oczu srebrny, mały kluczyk. W jednej chwili znalazł się tuż obok i przyszczyplił mnie do ściany. Próbowałam się wyrwać, ale trzymał moje nadgarstki w żelaznym uścisku. Widząc, że się szarpię, tylko wzmocnił uścisk. – Tak będziemy się bawić? – wyszeptał mi tuż przy uchu. Owinął mnie jego ciepły oddech i poczułam jego usta na szyi. Zrobiło mi się niedobrze. Mocno zdenerwowana zadałam mu cios kolanem w krocze. Nie wiedzieć czemu, po prostu się zaśmiał. – Tylko na tyle cię stać, wasza wysokość? Czy tylko tyle jesteś w stanie zrobić na swoją obronę?
Niestety, był ode mnie silniejszy i sprytniejszy. Moje uderzenia nie sprawiały mu żadnego bólu, równie dobrze mogłam posyłać mu delikatne kuksańce – taki sam efekt.

Jego twarz zaczęła niebezpiecznie się zbliżać. Odwracałam głowę w każdą możliwą stronę. Zostawił moje ręce w spokoju by przytrzymać mi twarz i z impetem wpić się w moje usta. O nie, pomyślałam. Jak najmocniej zacisnęłam zęby. Krzyknął z bólu i złapał się za język, a z jego ust pociekła krew.

Wykorzystałam jego chwilowe rozproszenie i zaczęłam krzyczeć:
- RATUNKU!!! NA POMOC!!! – wydarłam się ile sił w płucach dobijając się do drzwi.

- Pani?

- Martin? Ratunku, Montez… - nie zdołałam dokończyć.

Montez momentalnie zatkał mi usta dłonią i odciągnął w najdalszy kąt pokoju.

- Sama tego chciałaś.

Zawarta w tym zdaniu groźba mnie sparaliżowała. Próbowałam powstrzymać jego dłonie pełzające po moim ciele, ale nie byłam w stanie. Krzyczałam i płakałam równocześnie. Usłyszałam jak ktoś dobija się do drzwi.

To nic nie da. Nie wyważą ciężkich żelaznych drzwi.

Mimo to, nie traciłam nadziei i uparcie kopałam leżącego na mnie napastnika. Poczułam silne uderzenie w twarz. Jedne, potem drugie. Moja głowa boleśnie odbiła się od posadzki, a drzwi się otworzyły. Wtedy musiałam stracić przytomność.
_______________________________________

Wyrobiłam się przed terminem!
Będę z Wami szczera... Chwilowo mam fazę na opowiadania potterowskie i póki nie skończę czytać bez cukru nie ma szans, żebym zaczęła pisać nowy rozdział. Do tego kłania się III gimnazjum, a do końca tygodnia (najpóźniej do wtorku) muszą być wystawione oceny. Na tym etapie każda wyższa ocena mi się liczy, a za świadectwo z paskiem mam dodatkowo 5 pkt. do szkoły średniej, mam nadzieję, że zrozumiecie ;)
Mam parę pomysłów, jak mogłabym pociągnąć dalej to opowiadanie. Bloga nie zawieszam, ale niestety, ciąg dalszy pojawi się po dłuższej przerwie.
Trzymajcie się ciepło ;*
Do następnego

~Galaretka

piątek, 31 maja 2013

Rozdział XIII



Ogień w palenisku już dawno wygasł i było mi strasznie zimno. Starałam się nie szczękać zębami by nie obudzić Kaspiana. Mocniej zawinęłam się kocem, ale nie na wiele się to zdało.
- Śpisz? – usłyszałam cichy szept.
- Nie mogę, zimno tu.
Objął mnie ręką w pasie i gwałtownie przysunął do siebie. Zadrżałam.
- Mnie nie jest zimno, bo jestem przyzwyczajony do takiej temperatury. Podczas wyprawy często mamy gorsze warunki. Najgorzej jest zimą, wtedy staramy się zatrzymywać w jakiś wioskach, albo po prostu całą noc siedzimy przy ognisku.
Przylgnęłam do Kaspiana całym ciałem i rozkoszowałam się jego ciepłem. Poczułam gorący oddech na policzku a później na odsłoniętej szyi. Zaśmiałam się, czym zniszczyłam chwilę.
- Mam łaskotki. – wyjaśniłam.
- Warto zapamiętać. – rzekł z namysłem. Wolałam nie zastanawiać się, do czego potrzebna mu ta wiedza.
Położyłam się wygodniej na jego torsie i oddałam się w ramiona Morfeusza.

Obudziło mnie pianie koguta. Otworzyłam oczy patrząc prosto na otwarte już Kaspiana.
- Dzień dobry. – uśmiechnęłam się lekko.
- Witaj, jak się spało?
- Dobrze, dziękuję. Byłeś dla mnie niczym przenośny grzejnik. – zaśmiałam się i pocałowałam go lekko w usta. Wymknął mu się jęk zawodu, gdy odsunęłam się po chwili i wstałam. – Musimy się zbierać, w zamku nie wiedzą co się z nami dzieje. – przypomniałam.
- Racja, ale zdają sobie sprawę, że ze mną nic ci nie grozi. Choć pewnie i tak dostaniesz wykład od Piotra. – dodał złośliwie. Rzuciłam w niego poduszką.
Wyszłam i udałam się na poszukiwanie babci. Znalazłam ją w jednej z izb, gdzie mieliła jakieś dziwne zioła.
- Jak wam minęła noc? – zapytała nie przerywając pracy.
- W porządku. Chciałabym z tobą o czymś porozmawiać. – powiedziałam siadając przy szerokim, drewnianym stole. Babcia usiadła naprzeciwko mnie. – Pewnie domyślasz się, że Piotr, Edmund i Łucja muszą się dowiedzieć o twojej obecności. – pokiwała kłową. – Pragnę też byś zamieszkała z nami w Ker-Paravelu. Co ty na to? – zapytałam bez ogródek, owijanie w bawełnę nie miało sensu.
W jej oczach zalśniły łzy. – Marzyłam o tym odkąd dowiedziałam się o waszej obecności.
Przytuliłam ją do siebie wdychając znajomy zapach. W takiej pozycji zastał nas Kaspian z miejsca domyślając się, że złożyłam już propozycję, o której rozmawialiśmy wczoraj.
- Wrócimy do zamku i powiadomię rodzeństwo o twoim istnieniu. Jutro po południu spodziewaj się powozu, który zabierze ciebie i twoje rzeczy. Do zobaczenia. – pożegnałam się i ruszyłam do wyjścia by jak najszybciej znaleźć się w domu.

Kaspian osiodłał nasze konie i po chwili gnaliśmy pędem przez pola i lasy. Aż dziwne, że pomimo chłodnej nocy dzień jest tak upalny. Rozkoszowałam się podróżą i szukałam sposobu na przekazanie rodzeństwu radosnej nowiny. Sama wciąż nie mogłam otrząsnąć się z szoku. 

W oddali dostrzegłam zamek i trzy postacie przy bramie. Mocniej śmignęłam klacz i po paru chwilach tonęłam w ich objęciach.
- Masz pojęcie jak się denerwowaliśmy?! – twarz Piotra wyrażała mieszankę wściekłości i radości. –Jak mogłaś tak po prostu zniknąć?!
- Piotruś, nie było mnie raptem dzień. Uspokój się. – powiedziałam spokojnie. – Musimy poważnie porozmawiać. Edmund i Łucja wymienili porozumiewawcze spojrzenia widząc, że Kaspian splótł swoją dłoń z moją. Zarumieniłam się lekko. – Nie Łucjo, to nie o to chodzi. 

Udaliśmy się do Zachodniej Sali by spokojnie porozmawiać. Usiadłam u szczytu stołu i zaczęłam od początku.
 Opowiedziałam, że razem z Kaspianem udaliśmy się na przejażdżkę i jak w drodze powrotnej zaskoczyła nas ulewa. Gdy wytłumaczyłam kim była kobieta, która ugościła nas zeszłej nocy, zamarli. Powtórzyłam im wszystko to co powiedziała mi babcia i to, co sama jej zaproponowałam.
- Skąd masz pewność, że to właśnie ona? Skąd wiesz, że nie zmyśliła tego wszystkiego? – zapytał Edmund zmęczonym głosem. Ich reakcja znacznie różniła się od mojej, ale specjalnie mnie to nie zdziwiło. O dziwo, z pomocą przyszła mi Łucja.
- Jak możesz, Edmundzie! Nie sądzisz chyba, że Zuzanna dałaby się nabrać na jakąś kiepską sztuczkę. Kiedy Anna będzie w zamku? – zwróciła się do mnie.
Posłałam jej wdzięczny uśmiech. – Jutro po południu przywiozą wszystkie jej rzeczy, więc chyba powinniśmy spodziewać się jej przed jutrzejszym wieczorem.
- Doskonale! Przygotuję dla niej komnatę. – pędem ruszyła do wyjścia.
Piotr wydawał się rozdarty pomiędzy tym co dyktował mu rozum a tym co mówiło serce. Trudno mu się dziwić. Przez cały czas próbował pogodzić oba głosy by stać się jak najlepszym władcą.
- Skoro jesteś pewna… Niech i tak się stanie. – powiedział a jego twarz rozjaśnił radosny uśmiech.
- Jak zobaczę to uwierzę. – powiedział Edmund, ale przestał rzucać mi świdrujące spojrzenie.
Oboje opuścili salę udając się zapewne do kabinetu Piotra by jeszcze raz wszystko przedyskutować. Westchnęłam ciężko i schowałam twarz w dłoniach. Kaspian patrzył na mnie zatroskany, ale nic nie mówił. Wiedział, że musiałam sama się z tym zmierzyć.
- Przyjęli to lepiej niż przypuszczałam. – uśmiechnęłam się blado i wstałam od stołu. Również się podniósł i rozłożył ramiona w zapraszającym geście. Podeszłam bez wahania i wtuliłam się w niego.
- Będzie dobrze. – zapewnił mnie.

„Mam nadzieję” – pomyślałam.

 

Wybiła siedemnasta i usłyszeliśmy nadjeżdżający powóz.
Łucja gwałtownie podniosła się z krzesła i zaczęła wygładzać fałdy sukienki. Ubrała najlepszą szatę, jaka znajdowała się w jej garderobie. Jasnozielona sukienka spływała delikatnymi kaskadami ku ziemi.
Piotr nerwowo przechadzał się po Wielkiej Sali, a Edmund po prostu stał wpatrzony w krajobraz za oknem. Nie pamiętałam kiedy się tak zachowywał; nie rzucał żadnych kąśliwych uwag, czy ponurego spojrzenia.
Ja sama siedziałam przy stole, a moje spojrzenie wędrowało po każdym z rodzeństwa po kolei. Kaspian trzymał mnie za rękę, chcąc dodać mi odwagi. Pomogło.
- Gość przybył, wasza wysokość. – oznajmił Martin.
 Stanęliśmy obok siebie i z dumnie podniesioną głową czekaliśmy na Annę.

Gdy wchodziła przez wielkie drzwi dostrzegłam na jej twarzy zakłopotanie i zagubienie. Widać było jak na dłoni, że nie czuła się komfortowo. Gdy tylko mnie ujrzała uśmiechnęła się promiennie.
- Witajcie kochani. – powiedziała ciepło.
Wiedziałam co czuło moje rodzeństwo. Uświadomili sobie, że osoba stojąca przed nami jest ostatnią cząstką rodziców. Uwierzyli, że jest prawdziwa, że nie kłamałam i nie myliłam się.
- Babcia? – zapytała Łucja ze łzami w oczach i rzuciła się w ramiona starszej kobiety. Ta objęła ją mocno i pogłaskała czule po głowie.
- Jestem tutaj, mój mały pączusiu.
Tylko ona nazywała ją pączusiem. Wzruszenie ścisnęło mnie za gardło.
Piotr i Edmund także podeszli i przytulili się do niej. Zauważyłam na ich policzkach ślady łez, które spływały nieprzerwanym potokiem.
Nie wytrzymałam i kilka samotnych łez stoczyło się po moim policzku. Pozwoliłam im swobodnie spływać, bo wiedziałam, że są to łzy szczęścia.
______________________

Po wielu poprawkach, na blogu w końcu zawitał rozdział XIII :-) Wiecznie coś poprawiałam, wykreślałam, dodawałam... ale udało się. Rozdział kolejny już się pisze, jednak nie spodziewajcie się go prędzej niż w okolicach 14 czerwca ... chyba, że wyrobię się wcześniej.
Pragnę również powitać nową czytelniczkę - EudyptulaMinor. ~ ten rozdział dedykuję właśnie tobie ;*

Do tego blog dorobił się 3 czytelniczek, bardzo wam dziękuję !!!

Buziaki :*

Galaretka

poniedziałek, 27 maja 2013

Rozdział XII



Przechadzaliśmy się brzegiem morza mocząc stopy w wodzie. Było jeszcze ciepło a do zachodu słońca zostało nam trochę czasu.
- Chłopcy zawsze próbowali wyciągnąć mnie nad jezioro, żeby nauczyć mnie pływać. – parsknęłam śmiechem wspominając.
- Nie umiesz pływać? – zapytał zdziwiony.
- Nie. Boję się wody. – przyznałam.
Niespodziewanie wziął mnie na ręce jakbym ważyła tyle co piórko i zaczął wchodzić coraz głębiej.
- O nie, nie, nie! – zawołałam. – Kaspianie, błagam cię! – krzyknęłam widząc, że stoi prawie po pas w wodzie.
- Nie bój się. Ze mną nic ci nie grozi. – powiedział spokojnie, ale na jego ustach błąkał się uśmiech. – Dzisiaj nie wrzucę cię do wody, bo nie masz nic na przebranie, a nie chcę byś znów była chora. Ale szykuj się na jutro. – dodał. Nie mogąc się powstrzymać wybuchnął rozbrajającym śmiechem.
Niestety pomimo jego starać nie mogłam pozbyć się strachu i tylko mocniej się go trzymałam. Westchnął i zaczął iść w kierunku brzegu. Im był bliżej tym bardziej się rozluźniałam. Postawił mnie na plaży. Spojrzałam na niego groźnie i pacnęłam w ramię.
- Hej! A to za co? – zapytał ze śmiechem.
- Nie naciskaj na mnie. Powiedziałam ci, że się boję i nie chcę.
- Kiedyś pewien mądry człowiek powiedział, że nie ma odwagi bez strachu. Musisz mi tylko zaufać i nie bać się. Gdy to zrobisz, będzie dużo prościej. – szepnął przybliżając się.
Patrzył na mnie z uczuciem i jakby szukając przyzwolenia.
- Nie bój się. – szepnął jeszcze za nim pochylił się i złożył na moich ustach pocałunek.
Z początku jedynie musnęliśmy się delikatnie wargami. Położył ręce na mojej tali i przycisnął do siebie, a ja objęłam go za szyję. Jego usta były słodkie i delikatne, zapach mnie zniewalał.
Ta chwila mogła trwać wiecznie.
W końcu oderwaliśmy się od siebie by zaczerpnąć powietrza. Chwycił moją twarz w dłonie i pocałował mnie jeszcze raz. To był króciutki, ale najsłodszy pocałunek na świecie.
Mocniejszy podmuch wiatru trochę mnie ocudził. Spojrzałam na zachodzące słońce i uśmiechnęłam się szeroko. Zadrżałam lekko z zimna. Kaspian od razu to zauważył, bo objął mnie od tyłu ramionami. Wtuliłam twarz w jego szyję i czułam się najszczęśliwszą istotą na ziemi. Zdałam sobie sprawę, że odnalazłam swoje „JA”, znalazłam swoje miejsce. Tutaj pasowałam. Tutaj mogłam być naprawdę szczęśliwa.
Staliśmy tak przez dłuższą chwilę, ale żadne z nas nie zauważyło oddalającej się pospiesznie postaci.

- Musimy wracać. – powiedziałam zrezygnowanym tonem. Słońce już dawno zaszło, a my byliśmy spory kawałek od zamku.
- Niestety muszę przyznać ci rację. Pięknie tutaj. Ale jutro wrócimy i zaczniemy uczyć cię pływać. – uśmiechnął się i pocałował mnie namiętnie, bo otwierałam usta by zaprotestować.
- Nie licz, że przestanę bać się wody.
- A to się jeszcze okaże, moja droga. – był tak pewny siebie, że nie sposób było zaprzeczyć.
Pędem ruszyliśmy do Ker-Paravelu.
W drodze powrotnej złapała nas potężna ulewa. Dalsza podróż nie była możliwa, więc musieliśmy zatrzymać się u miejscowych. Chodziliśmy od chaty do chaty, jednak nikt nam nie otwierał. Byliśmy przemoczeni i zmarznięci. W końcu w jednym z ostatnich domostw zostaliśmy wpuszczeni do środka.
- Witaj pani. Czy moglibyśmy zatrzymać się na noc? Na zewnątrz szaleje wichura, jest ulewa i zapada zmrok. Zapewniam, że nie sprawimy kłopotu. - zapytał Kaspian bardzo uprzejmie nie zdradzając naszej tożsamości.
- Ależ oczywiście! Jakże mogłabym odmówić wam schronienia w taką pogodę. Zapraszam, wejdźcie. Mieszkam sama, ale znajdzie się dla was miejsce. Musicie się wysuszyć. Na Aslana, jesteście cali mokrzy! – lamentowała staruszka. Była to kobieta w podeszłym wieku. Siwe włosy nadawały jej ostrości, którą totalnie burzyły wesołe ogniki w błękitnych oczach i przyjazny uśmiech. Jej oczy. Były tak podobne do oczu mamy… Ta kobieta niesamowicie kogoś mi przypominała. Te charakterystyczne ruchy i znajomy uśmiech. Nie potrafiłam sobie przypomnieć.
- Mówcie mi Anna. – rzekła po chwili. Prowadziła nas przez krótki korytarz, w głąb budynku.  Anna, tak miała na imię moja zmarła babcia. Zatrzymałam się gwałtownie. Kaspian spojrzał na mnie zdziwiony.
- Przepraszam, - zwróciłam się do kobiety. – ale kogoś mi pani przypomina. Podobieństwo jest uderzające. – byłam w szoku. Jak to możliwe?!
- W rzeczy samej, kochana. – obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem i spłynęło na mnie zrozumienie. Tylko ona tak potrafiła, to było zarezerwowane tylko dla niej. To była ONA.
Rzuciłam się w jej ramiona i zaczęłam szlochać. Nie wiedziałam, czy to ze szczęścia, tęsknoty, czy po prostu z nadmiaru emocji. Moja kochana babunia, namiastka byłego domu, istniała w tym świecie. Przytuliłam ją jeszcze mocniej by upewnić się, że jest prawdziwa.
- Nie ma sensu płakać kochanie. – pogłaskała mnie czule po głowie i starła z mojej twarzy ściekające łzy. – Wszystko ci wyjaśnię. Chodźcie.
Weszliśmy do przytulnego pomieszczenia z paleniskiem, na którym paliło się ognisko. Usiedliśmy na szerokim posłaniu i czekaliśmy w ciszy. Wrzuciła do garnuszka garść ziół, zalała go wrzącą wodą i dopiero wtedy przed nami usiadła.
- Musisz wiedzieć, że nie byliście pierwszymi ludźmi w Narnii. Działo się to jeszcze przed samym stworzeniem, dokładnie rok przed narodzinami Aslana. Tak Zuzanno, byłam przy jego narodzinach, a do Narnii sprowadził mnie sam Cerpos, władca zza morza. Byłam wtedy niezdarną trzynastolatką, która nie potrafiła się odnaleźć, zgrać ze społeczeństwem. Bardzo dużo czytałam i uwielbiałam pisać. Stworzyłam w wyobraźni świat równoległy do rzeczywistego i często do niego uciekałam. Jak się później okazało, kraina w mojej głowie nie była wymyślona przeze mnie. Ona istniała sama w sobie i tylko nieliczni mieli do niej dostęp. Moja pierwsza przygoda była podobna do waszej. Dobro musiało pokonać zło. Złożono ofiarę, odzyskano stracone. Jednak ja nie mogłam zostać w Narnii. Nie zdążyłam pożegnać się z przyjaciółmi, wiele tutaj zostawiłam i nie wiedziałam czy kiedykolwiek wrócę. Wróciłam po pięciu latach i odzyskałam wszystko, co zostawiłam. Tym razem dostałam szansę wyboru. To był naprawdę trudny wybór. Z jednej strony miałam twojego dziadka, który był dawał mi poczucie bezpieczeństwa i ustatkowania, a z drugiej strony pierwsza miłość mojego życia, Henry. Przy nim mogłam wieść beztroskie życie. Postanowiłam wrócić do Angli. Pomimo wielkiej miłości jaką wszystkich tutaj darzyłam zrezygnowałam z tego. Zrezygnowałam dla twojej mamy, która miała niebawem przyjść na świat. Tak, byłam w ciąży i to zaważyło. Po śmierci niespodziewanie znalazłam się na Górze Gertrudy, tam gdzie niegdyś znajdował się mój dom. Aslan uświadomił mi, że dostałam szansę na kolejne życie. Mogłam zacząć wszystko od nowa. Jednak przez cały czas miałam wgląd w to co się z wami dzieje, kochanie. Czuwałam nad wami i starałam się uchronić was od większych niebezpieczeństw.
- Byłaś przy nas przez cały ten czas? – zapytałam drżącym głosem.
- Oczywiście. – zapewniła mnie ciepło. – Późno już. Czy moglibyście spać we dwoje na tym posłaniu? Kaspian może spać w stajni, ale w nocy jest tam bardzo zimno.
Spojrzał na mnie niepewnie, więc skinęłam głową.
- Nie, nie będzie problemu.
- A zatem, dobranoc. – pocałował mnie w czoło i wyszła zabierając ze sobą świecę.
Zadrżałam z zimna a ciałem wstrząsnął mi szloch. Kaspian w mgnieniu oka zgarnął mnie w swoje ramiona i mocno przytulił. Zagryzłam wargi, żeby nie zacząć głośno płakać. Powoli zaczęłam normalnie oddychać i uspokoiłam się.
- Tak sobie myślę... Może Anna mogłaby zamieszkać z nami w Ker-Paravelu? Jeśli chcesz oczywiście. – zaproponował. Odgarnął mi z twarzy zbłąkany kosmyk uśmiechając się lekko. Miałam ogromne szczęście, że był przy mnie.
- Kocham cię. – powiedziałam szybciej niż pomyślałam, ale byłam pewna. Teraz byłam pewna.
Na jego twarzy ukazał się szeroki uśmiech, szczęście wprost z niego emanowało. Patrzył na mnie wzrokiem pełnym miłości. Poczułam na ustach dotyk gorących warg. Objęłam Kaspiana za szyję i przyciągnęłam bliżej siebie. Wplotłam mu palce we włosy, a on objął moją talię. Kręciło mi się w głowie, drżałam z ekscytacji na całym ciele.
Delikatnie przerwał pocałunek i powiedział: - Ja ciebie też, odkąd się poznaliśmy. 
__________________
 Trochę dłuższy niż poprzedni ;-)
Kolejny w piątek. 

;**